Pierwszy wiersz napisałem w pierwszej klasie liceum. Był on sytuacyjny i komediowy – opowiadał o wyjeździe dwójki moich znajomych z klasy na zjazd młodzieży europejskiej w Berlinie. Rymy same przyszły mi do głowy. Była wtedy 2 nad ranem.
Jeszcze tej samej nocy wysłałem im moje wypociny SMSem. Wtedy Messenger jeszcze nie był tak popularny jak teraz. Wiersz tak się spodobał, że następnego dnia pochwalili się nim całej naszej klasie. Dziewczynom z „humana” bardzo się podobały moje wiersze. Niestety(albo stety), koleżanka która była moją muzą nie podzielała ich entuzjazmu. Nie myślałem wtedy o pisaniu w kategorii hobby. To było coś co robiłem kiedy nie mogłem spać. Jakoś samo przychodziło.
Wszystkie wiersze, które wtedy napisałem były regularne, rymowane. Nie byłem nawet w stanie pomyśleć o pisaniu bez rymów. Każdy wers miał równą ilość sylab. Każdy utwór miał tytuł w języku obcym. Wyżej wymieniony nosił nazwę „Nach Berlin”. Większość była po niemiecku, wtedy jeszcze władałem tym językiem w stopniu komunikatywnym. To był na prawdę płodny okres. Pisałem dużo i często. Najpierw w notatniku w telefonie, a później przepisywałem to do pliku .txt na komputerze. Raczej nic z nich nie zostało. Co jakiś czas usuwałem wszystko co znajdywało się w folderze z wierszami. Taki kaprys, którego dzisiaj żałuję.
Dzisiaj często myślę o pisaniu. Nawet częściej niż piszę. Nie mam na to czasu. Pojedyncze rymy i tematy przychodzą mi do głowy. Nawet w tym momencie – patrząc na stopniowo gaszące się światła w klatce schodowej jednego z winogradzkich bloków, poczułem lekki powiew weny. Ale najpierw muszę skończyć ten post. Czasem hobby musi zejść na drugi plan. Już nie boję się wierszy białych, a wszystkie swoje wypociny trzymam w folderze „Wróciłem szerzyć zło pisane, lecz ostatnio mi nie idzie”. Nie uważam się za wierszopisarza, a raczej za wierszokletę. Nie straszne mi są białe wiersze, ani polskie tytuły. Ciągle piszę po nocy, tak mi łatwiej i ciągle robię to w notatniku Windowsa, tak po prostu lubię.
To jest moje hobby. Coś co lubię robić, a czasem mam fizyczną i mentalną potrzebę by to zrobić. Trochę jak głód narkotykowy. Rzadko kiedy dzielę się swoją twórczością, lecz powoli otwieram się na nowych krytyków. Najczęściej podoba im się moja twórczość. Mi nie, ale podejrzewam, że nie jestem w tym jedyny.